wtorek, 3 czerwca 2014

Pierwsze wrażenia stażysty

     Myśląc o muzeum większość ludzi ma jasne wyobrażenie miejsca, w którym gromadzi się stare, zabytkowe przedmioty związane z miejscowością, konkretną postacią, czy też wydarzeniem, miejsca, w którym można je obejrzeć, wysłuchać opowieści przewodnika, czy też wziąć udział w imprezach kulturalnych. Wyobrażenie to jest nie tyle mylne, co mocno zawężone, ograniczone do perspektywy zwiedzającego. Sam do niedawna bywając jedynie zwiedzającym, mogłem co najwyżej domyślać się na czym polega praca muzeum, czym zajmują się muzealnicy i jak to się dzieje, że przedmioty znajdujące się na ekspozycji, spoczywające za „nieprzekraczalną linią” nie porastają grubą warstwą kurzu i że wciąż ich przybywa. Od kilku tygodni mam okazję bliżej zaznajomić się z działalnością i życiem codziennym kęckiej placówki.

 Będąc z zamiłowania i wykształcenia rosjoznawcą porzuciłem tymczasowo matrioszki, latopisy, kokoszniki, ikony i historię „III Rzymu” na rzecz bardziej swojskich elementów wystroju, miejskich kronik, ozdób, laskiego stroju, łacińskich przejawów pobożności i dziejów Kęt, które choć położone niedaleko mego rodzinnego Oświęcimia, stanowią dla mnie zupełnie nieznany rozdział historii, w który właśnie zaczynam się zagłębiać. A jako, że zagłębianie to sprawia mi wiele satysfakcji i pozwala poznać „zakulisowe życie muzeum”, chciałbym podzielić się kilkoma spostrzeżeniami z muzealnej codzienności, jak i zaspokoić ciekawość tych, którzy podobnie jak do niedawna ja zastanawiają się, w jaki sposób muzeum funkcjonuje.
Zacząć należałoby od samego budynku, który choć niezbyt przestronny, mieści w sobie bogatą ekspozycję – historyczną, archeologiczną, artystyczną i etnograficzną, prócz tego zainscenizowany salonik mieszczański przełomu XIX i XX wieku i salę wystaw czasowych, w której odbywają się również warsztaty i spotkania przy armacie. Nie jest to jednak wszystko. Codzienna praca muzealników odbywa się w pomieszczeniach biurowych. Na parterze znajduje się niewielkie pomieszczenie wypełnione biurkami, szafami, komputerami i innym sprzętem biurowym, a prócz tego znajduje się tu spora część kęckich zbiorów – wiekowych fotografii, dokumentów i ksiąg, które stanowią podstawę dla pracy muzealnych historyków. Pomieszczenie choć  niewielkich rozmiarów jest raczej przytulne, niż ciasne – żółte ściany przyjemnie kontrastują z zielenią doniczkowych roślin, a przez okno, prócz słonecznych promieni i wiosennego powiewu wpada odległy szum miasta. Przytulności dodaje mnóstwo książek, notatek, które leżą tu by „być zawsze pod ręką” i unoszący się co dzień od godziny siódmej zapach kawy. Szybko można polubić to miejsce, niemal natychmiast. I jak mi się zdaje to nie tylko moje odczucie. Miejsce to jest często odwiedzane przez osoby spoza muzeum, czy to stałych bywalców jak miłośnicy historii Kęt, którzy przychodzą aby podzielić się swoimi odkryciami, kolekcjonerów starych przedmiotów, chętnie użyczających swych zbiorów na rzecz muzealnych wystaw, czy też gości okazjonalnych – kęczan chcących przekazać muzeum pamiątki rodzinne, aby uświetnić muzealne zbiory, a także osób chcących skorzystać z dostępnych tu źródeł.             
Zdarzają się też wizyty ludzi proszących o odszukanie informacji o swych bliskich w kęckich metrykaliach. Każdy przyjmowany jest gościnnie, serdecznie i nie dziwi to, że ludzie chętnie tu wracają, aby choć na chwilę poczuć muzealny „klimat”. Ten zaś jak mi się zdaje jest mieszanką optymistycznego podejścia do pracy, poczucia humoru muzealników i pozornego braku pośpiechu. Pośpiech jednak występuje, każde wydarzenie muzealne wymaga odpowiednich przygotowań. Czasami jest to przygotowanie sali dla gości, ułożenie stolików, przygotowanie poczęstunku. Czasem zaś, jak przykładowo przy wystawach czasowych należy znieść ze strychu większą ilość gablot, przygotować  antyramy, postawić ścianki, przetransportować na pierwsze piętro często ciężkie eksponaty. Prócz tego dochodzi zajmujące mnóstwo czasu przygotowanie merytoryczne wystawy – przeszukiwanie źródeł pisanych, konsultacje i pozyskiwanie eksponatów, opracowywanie tekstów, a także plakatów i folderów reklamujących wydarzenie. Nieraz zdarzają się niejasności w interpretacji źródeł, co wymaga dalszego drążenia tematu aby ostatecznie przedstawić zwiedzającym w stu procentach wiarygodne informacje. Trzeba zadbać o każdy szczegół merytoryczny, estetyczny i promocyjny a jednocześnie być w każdej chwili gotowym do oprowadzenia zwiedzających, obsługi sekretariatu, prowadzenia sklepiku muzealnego, przyjmowania gości. Bywa, że kurczący się czas wprowadza pewną nerwowość, „czy aby na pewno uda się zdążyć?”. Poza „gorącymi okresami” w muzeum praca również nieustannie wre. Nie można narzekać na monotonię – w ciągu ostatnich tygodni nie zdarzyło się aby jakaś wykonywana czynność zdołała mnie znudzić. Przeciwnie. Co dzień zdarzają się nowe przygody – zabezpieczanie i opisywanie fotografii, dokumentów sięgających swym wiekiem nawet przedrozbiorowych czasów, wpisy do ksiąg depozytów, dygitalizacja kronik, pomoc w prowadzeniu warsztatów, a i zajęcia, których przydatności w muzeum nigdy bym nie przypuszczał, jak naprawa kolczugi.
Zadania te zapewniają kontakt ze źródłami, co trzeba przyznać przynosi wiele satysfakcji. Każdy dokument, list choćby tyczący się dość zdawałoby się błahych spraw, niesie w sobie odzwierciedlenie  dawnego świata, mentalności, ówczesnego sposobu myślenia. Każda fotografia, ukazująca nawet zupełnie nikomu nie znanych ludzi przykuwa spojrzenie, świadczy o nich niczym pomnik, o tym, że byli i są ważni, choć nikt już nie jest w stanie powiedzieć jak się nazywali. Nie można nie docenić obcowania z przeszłością, nie można się nią nie zachwycić! Jej odkrywanie, choć bywa mozolne, przynosi satysfakcję i myślę, że każdy z kęckich muzealników ją posiada.
Co zaś się tyczy tego zacnego grona, nie mogę nie wspomnieć, że są to fantastyczni ludzie, pełni pasji, zaangażowania, a wobec mnie życzliwości i wyrozumiałości, za co chciałbym im serdecznie podziękować.  
Kęckie muzeum bardzo szybko stało się miejscem, gdzie czuję się doskonale, gdzie wykonywana praca przynosi mi satysfakcję i do którego pomimo wczesnych dojazdów z chęcią się udaję. A to dopiero początek i przygoda  się zaczyna...


Bartłomiej Stelmach


Po wspólnej pracy nad wystawą optyka może się nieco skrzywić. 
rb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz