Myśląc
o muzeum większość ludzi ma jasne wyobrażenie miejsca, w którym gromadzi się
stare, zabytkowe przedmioty związane z miejscowością, konkretną postacią, czy
też wydarzeniem, miejsca, w którym można je obejrzeć, wysłuchać opowieści
przewodnika, czy też wziąć udział w imprezach kulturalnych. Wyobrażenie to jest
nie tyle mylne, co mocno zawężone, ograniczone do perspektywy zwiedzającego.
Sam do niedawna bywając jedynie zwiedzającym, mogłem co najwyżej domyślać się
na czym polega praca muzeum, czym zajmują się muzealnicy i jak to się dzieje,
że przedmioty znajdujące się na ekspozycji, spoczywające za „nieprzekraczalną
linią” nie porastają grubą warstwą kurzu i że wciąż ich przybywa. Od kilku
tygodni mam okazję bliżej zaznajomić się z działalnością i życiem codziennym
kęckiej placówki.
Będąc z zamiłowania i wykształcenia rosjoznawcą porzuciłem tymczasowo matrioszki, latopisy, kokoszniki, ikony i historię „III Rzymu” na rzecz bardziej swojskich elementów wystroju, miejskich kronik, ozdób, laskiego stroju, łacińskich przejawów pobożności i dziejów Kęt, które choć położone niedaleko mego rodzinnego Oświęcimia, stanowią dla mnie zupełnie nieznany rozdział historii, w który właśnie zaczynam się zagłębiać. A jako, że zagłębianie to sprawia mi wiele satysfakcji i pozwala poznać „zakulisowe życie muzeum”, chciałbym podzielić się kilkoma spostrzeżeniami z muzealnej codzienności, jak i zaspokoić ciekawość tych, którzy podobnie jak do niedawna ja zastanawiają się, w jaki sposób muzeum funkcjonuje.
Będąc z zamiłowania i wykształcenia rosjoznawcą porzuciłem tymczasowo matrioszki, latopisy, kokoszniki, ikony i historię „III Rzymu” na rzecz bardziej swojskich elementów wystroju, miejskich kronik, ozdób, laskiego stroju, łacińskich przejawów pobożności i dziejów Kęt, które choć położone niedaleko mego rodzinnego Oświęcimia, stanowią dla mnie zupełnie nieznany rozdział historii, w który właśnie zaczynam się zagłębiać. A jako, że zagłębianie to sprawia mi wiele satysfakcji i pozwala poznać „zakulisowe życie muzeum”, chciałbym podzielić się kilkoma spostrzeżeniami z muzealnej codzienności, jak i zaspokoić ciekawość tych, którzy podobnie jak do niedawna ja zastanawiają się, w jaki sposób muzeum funkcjonuje.
Zacząć
należałoby od samego budynku, który choć niezbyt przestronny, mieści w sobie
bogatą ekspozycję – historyczną, archeologiczną, artystyczną i etnograficzną,
prócz tego zainscenizowany salonik mieszczański przełomu XIX i XX wieku i salę
wystaw czasowych, w której odbywają się również warsztaty i spotkania przy
armacie. Nie jest to jednak wszystko. Codzienna praca muzealników odbywa się w
pomieszczeniach biurowych. Na parterze znajduje się niewielkie pomieszczenie
wypełnione biurkami, szafami, komputerami i innym sprzętem biurowym, a prócz
tego znajduje się tu spora część kęckich zbiorów – wiekowych fotografii,
dokumentów i ksiąg, które stanowią podstawę dla pracy muzealnych historyków.
Pomieszczenie choć niewielkich rozmiarów
jest raczej przytulne, niż ciasne – żółte ściany przyjemnie kontrastują z
zielenią doniczkowych roślin, a przez okno, prócz słonecznych promieni i
wiosennego powiewu wpada odległy szum miasta. Przytulności dodaje mnóstwo
książek, notatek, które leżą tu by „być zawsze pod ręką” i unoszący się co
dzień od godziny siódmej zapach kawy. Szybko można polubić to miejsce, niemal
natychmiast. I jak mi się zdaje to nie tylko moje odczucie. Miejsce to jest
często odwiedzane przez osoby spoza muzeum, czy to stałych bywalców jak
miłośnicy historii Kęt, którzy przychodzą aby podzielić się swoimi odkryciami,
kolekcjonerów starych przedmiotów, chętnie użyczających swych zbiorów na rzecz
muzealnych wystaw, czy też gości okazjonalnych – kęczan chcących przekazać
muzeum pamiątki rodzinne, aby uświetnić muzealne zbiory, a także osób chcących
skorzystać z dostępnych tu źródeł.
Zdarzają
się też wizyty ludzi proszących o odszukanie informacji o swych bliskich w
kęckich metrykaliach. Każdy przyjmowany jest gościnnie, serdecznie i nie dziwi
to, że ludzie chętnie tu wracają, aby choć na chwilę poczuć muzealny „klimat”.
Ten zaś jak mi się zdaje jest mieszanką optymistycznego podejścia do pracy,
poczucia humoru muzealników i pozornego braku pośpiechu. Pośpiech jednak
występuje, każde wydarzenie muzealne wymaga odpowiednich przygotowań. Czasami
jest to przygotowanie sali dla gości, ułożenie stolików, przygotowanie
poczęstunku. Czasem zaś, jak przykładowo przy wystawach czasowych należy znieść
ze strychu większą ilość gablot, przygotować
antyramy, postawić ścianki, przetransportować na pierwsze piętro często
ciężkie eksponaty. Prócz tego dochodzi zajmujące mnóstwo czasu przygotowanie
merytoryczne wystawy – przeszukiwanie źródeł pisanych, konsultacje i
pozyskiwanie eksponatów, opracowywanie tekstów, a także plakatów i folderów reklamujących
wydarzenie. Nieraz zdarzają się niejasności w interpretacji źródeł, co wymaga
dalszego drążenia tematu aby ostatecznie przedstawić zwiedzającym w stu
procentach wiarygodne informacje. Trzeba zadbać o każdy szczegół merytoryczny,
estetyczny i promocyjny a jednocześnie być w każdej chwili gotowym do
oprowadzenia zwiedzających, obsługi sekretariatu, prowadzenia sklepiku
muzealnego, przyjmowania gości. Bywa, że kurczący się czas wprowadza pewną
nerwowość, „czy aby na pewno uda się zdążyć?”. Poza „gorącymi okresami” w
muzeum praca również nieustannie wre. Nie można narzekać na monotonię – w ciągu
ostatnich tygodni nie zdarzyło się aby jakaś wykonywana czynność zdołała mnie
znudzić. Przeciwnie. Co dzień zdarzają się nowe przygody – zabezpieczanie i opisywanie
fotografii, dokumentów sięgających swym wiekiem nawet przedrozbiorowych czasów,
wpisy do ksiąg depozytów, dygitalizacja kronik, pomoc w prowadzeniu warsztatów,
a i zajęcia, których przydatności w muzeum nigdy bym nie przypuszczał, jak
naprawa kolczugi.
Zadania
te zapewniają kontakt ze źródłami, co trzeba przyznać przynosi wiele
satysfakcji. Każdy dokument, list choćby tyczący się dość zdawałoby się błahych
spraw, niesie w sobie odzwierciedlenie
dawnego świata, mentalności, ówczesnego sposobu myślenia. Każda
fotografia, ukazująca nawet zupełnie nikomu nie znanych ludzi przykuwa
spojrzenie, świadczy o nich niczym pomnik, o tym, że byli i są ważni, choć nikt
już nie jest w stanie powiedzieć jak się nazywali. Nie można nie docenić
obcowania z przeszłością, nie można się nią nie zachwycić! Jej odkrywanie, choć
bywa mozolne, przynosi satysfakcję i myślę, że każdy z kęckich muzealników ją
posiada.
Co
zaś się tyczy tego zacnego grona, nie mogę nie wspomnieć, że są to fantastyczni
ludzie, pełni pasji, zaangażowania, a wobec mnie życzliwości i wyrozumiałości,
za co chciałbym im serdecznie podziękować.
Kęckie
muzeum bardzo szybko stało się miejscem, gdzie czuję się doskonale, gdzie
wykonywana praca przynosi mi satysfakcję i do którego pomimo wczesnych dojazdów
z chęcią się udaję. A to dopiero początek i przygoda się zaczyna...
Bartłomiej Stelmach
Po wspólnej pracy nad wystawą optyka może się nieco skrzywić.
rb
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz